Wieczory w Tbilisi potrafią być naprawdę przyjemne. Ten niewątpliwie do takich należy. Słońce powoli traci swoją moc. Nagrzane powietrze nie jest w stanie obronić się przed wiatrem wślizgującym się w każdy kont. Miasto stygnie. Po raz kolejny jestem w gościach u pana Jamala. Siedzimy na czymś w rodzaju ganku. Sączymy tutejszą lemoniadę.  Patrzymy na wąskie, żywe od dzieci podwórko. Rozmawiamy o polityce.  Przychodzę do niego, kolejny raz. Jest podopiecznym programu „Opieka Domowa” prowadzonego przez Caritas Gruzja.

Mimo poważnej niepełnosprawności i biedy w jakiej żyje, pan Jamal to prawdziwy akumulator pozytywnej energii. Wiecznie uśmiechnięty, sypie anegdotami jak z rękawa. Mocno doświadczony przez życie,  w połowie sparaliżowany, mieszka samotnie w jednym z podwórek na Mardżaniszwil. Mówi, że kocha upały. Dla niego więc tegoroczne lato to wielkie szczęście. Za dnia w cieniu temperatury dochodzą tu do 40 stopni, a nawet stare sprzedawczynie na bazarze, które są dla mnie wyrocznią wiedzy na temat Gruzji, tak długiego okresu upałów nie pamiętają.

Pan Jamal z wykształcenia jest inżynierem radiowcem, w pokoiku trzyma gigantyczną metalową skrzynię, to okrętowy nadajnik radiowy sprzed 40 lat. Dzięki niemu ma przyjaciół w każdym zakątku świata, a nawet więcej, bo także we…  wszechświecie. Jeszcze kilka lat temu regularnie łączył się ze stacją kosmiczną „Mir” na pogawędki z radzieckimi astronautami. Tłumaczy mi, że każdy krótkofalowiec może to zrobić. Trzeba tylko znać parametry i ścieżkę stacji. W momencie, kiedy stacja znajduje się w przestrzeni nad danym obszarem, w tym przypadku Gruzją, należy nastawić radio na właściwą częstotliwość - i zacząć nawoływać. Podobno kosmonauci są bardzo gadatliwi i długo na odpowiedź nie każą czekać.

Pan Jamal, ma własne, nietypowe podejście do życie, Mówi, że prawdziwy chrześcijanin nie powinien zabijać karaluchów tylko nadawać im imiona, bo to też Boże stworzenia. A ma tych przyjaciół w mieszkaniu nie mało. Nie mam zielonego pojęcia jak je rozróżnia. Twierdzi też,  że jego najlepszym druhem jest mysz, która mieszka pod podłogą. Nawał ją „Picio” (po gruzińsku to znaczy – „koleżka”). Siostra Dawida, która opiekuje się nim w ramach programu Caritas, zagroziła mu nawet, że jak swojego kolegi, się nie pozbędzie, jej stopa więcej u niego nie postanie. Wciąż jednak przychodzi. Kiedyś, Kuba, drugi wolontariusz, z wielką słabością do pana Jamala zaproponował wyjazd na ryby. Nic z tego nie wyszło. Stwierdził, że na ryby nie jeździ się w sierpniu, bo brakuje mu liter „r” (po rosyjsku „sierpień” to „august”), a ryby w takich okolicznościach nie biorą. Któregoś razu rozmawialiśmy o Wojciechu Jaruzelskim (tak, tak, pan Jamal uwielbia tematy polityczne) i kiedy dowiedział się, że polski dyktator zmarł kilka miesięcy temu popadł w zadumę. Po chwili westchnął i powiedział pod nosem, że to dziwne, nigdy nie spotkał nikogo, kto by wrócił z „tamtego świata”, a skoro nikt nie wraca, to znaczy, że tam naprawdę musi być dobrze. Mimo sprawnej tylko jednej ręki i poważnej wady wzroku pan Jamal naprawia sąsiadom stare odbiorniki radiowe i inną prostą elektronikę, za przysłowiowy uścisk dłoni. No i jego tatuaż. To osobna historia. Pan Jamal uwielbia gości i rozmowy więc jeżeli zdecydujecie się go odwiedzić, na pewno i tą wam opowie.

Wiatrak głośno pracuję. Pijemy ostatnie łyki lemoniady. Powoli muszę zbierać się do wyjścia. Smakuję ostatnie chwile. Te spotkania, to jedna z najpiękniejszych rzeczy, które spotkały mnie w Tbilisi.   

adam